środa, 23 września 2015

Przyjaźń

Żurawi Staw opustoszał. Jeszcze w sierpniu można było spotkać brodźce i krzyżówki, 


ale po pierwszej strzelaninie pod koniec sierpnia nie ma nic. Rzadko tam zaglądam, a jeśli już to na chwilę by napatrzeć się na ptasią drobnicę, spotkać sarny albo dziki. A jeśli kaczki to już prędzej na Nenufarowym. Najbardziej lubię północną zatoczkę gdzie oprócz kaczek bywają zimorodek i perkozek. Zimorodek lubi bywać sam, 


a perkoza ostatnio widuję w towarzystwie. To było na początku września, dzień był pochmurny i trochę wietrzny, więc na spacer wybrałam się koło południa. Pewnie z powodu wiatru udało mi się podejść blisko brzegu. Niemal na środku pływał perkozek, 


a na nenufarowym kłączu spała sobie w najlepsze krzyżówka. 


On się trochę rozglądał, ale kaczy sen działał na niego uspokajająco. Jeśli kaczka śpi, to, czym się martwić, wprawdzie gałęzie na brzegu podejrzanie szumią i woda podejrzanie chlupie, ale skoro ona śpi. Nurkował blisko kłącza, od czasu do czasu spoglądając w moim kierunku. 


Kiedy nasycił głód zabrał się za toaletę. Puszył się, stroszył piórka, otrzepywał, natłuszczał, na mnie już nie patrzył tylko na kaczkę, a ona wciąż spała. 





Nie pamiętam co się stało, ale kaczka nagle się obudziła, niespiesznie zeszła z kłącza i popłynęła w szuwary, a perkozek dał nura i oboje zniknęli. 



Trzy dni później, rankiem w północnej zatoczce pływały dwie kaczki i oczywiście perkozek. 


Tym razem wiatr nie był sprzyjający, a i dwie kaczki to nie jedna. Szybko doszły do wniosku, że bezpiecznie nie jest i popłynęły w kierunku tajnej zatoczki do której dojścia w żaden sposób nie mogę znaleźć,


a to jest prawdopodobne miejsce gniazdowania żurawi, teren polowania zimorodka i żerowisko czapli, azyl dostępny tylko ptakom. W tym, że perkozek pływa z kaczkami nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie to, że kaczki zniknąwszy za zakrętem zaczęły go wołać. On zanurkował jeszcze raz, jeszcze popatrzył w moim kierunku, ale one ciągle pokwakiwały
- Perkozek, choć z nami, tam nie jest bezpiecznie, nie zostawaj sam.


Dał nura i po chwili kaczki przestały kwakać. Taka historia powtórzyła się tydzień temu. Perkozek i kaczka łowili spokojnie póki nie poślizgnęłam się na mokrym pniu. 



Kaczka natychmiast odpłynęła mocno w prawo, a kiedy perkozek się ociągał zaczęła go nawoływać
- Podpłyń tu, tu jest też dobre miejsce do nurkowania. Zdaje mi się, że tam ktoś jest.
On tylko patrzył i powoli nurkując podpłynął do niej, a potem coś sobie szeptali, ale to było za daleko, żeby mogła usłyszeć. 

Pomyślałam sobie, jakie trudne jest życie młodych. Rodzice zajęci kolejnymi lęgami, już im nie pomagają, muszą sobie radzić same. Więc nawiązują znajomości, a nawet przyjaźnie, bo jak nazwać to, że większe ptaki troszczą się o mniejszego i to innego gatunku. Za pół roku wiosną, kiedy do głosu dojdzie instynkt, każde z nich pójdzie swoją drogą, ale teraz, teraz są młodzi i pełni ideałów, tak jak my kiedyś. Dziś okazało się, że nie tylko kaczki są przyjaciółmi perkozka, dziś pływał w północnej zatoczce w towarzystwie kokoszki. 




I dziś wykorzystał to, czego na mój temat nauczyły go kaczki. To ona płynęła w moją stronę, beztrosko rozglądając się za jedzeniem, 



a on usłyszawszy pstrykanie, jeszcze trochę nasłuchiwał, a potem zawołał cichutko

- Kokoszka, nie bój się, ale lepiej nie płyń tam, lepiej wracajmy.

piątek, 18 września 2015

18 sekund szczęścia

Poza okresem grzybowym po okolicznych lasach raczej nikt nie spaceruje i kiedy kilka lat temu w kwietniu spotkałam spacerującego człowieka, zdumiałam się. A ten podszedł i spytał, co robię w lesie, odparłam, że spaceruję i natychmiast zapytałam
- A pan
- Ja pani, chodzę po rogach
- A co w tych rogach rośnie?
Roześmiał się i powiedział
- Eee nie, po rogach pani, za rogami od jelenia co je zrzucił.
Tak się, złożyło, że wczorajszego popołudnia udało się jeszcze raz wyskoczyć do lasu, choć ze względu na kłopoty z kolanami określenie wyskoczyć nie jest tu specjalnie na miejscu, ale co mam napisać, poczłapać? W każdym razie jedynym trofeum z tego wypadu jest ta oto tyka. 


Okrzyk tryumfu długo niósł się po lesie, a w głowie natychmiast pojawiło się skojarzenie, że do szczęścia, czyli spotkania z jeleniami jest coraz bliżej. Dzisiaj rano postanowiłam przetestować ponownie to wczorajsze miejsce. Wiatr wymusił nałożenie drogi, a walające się po wycince gałęzie dokończyły dzieła. Po godzinie przedzierania się przez chaszcze byłam wykończona. Nad borowikowym bagienkiem nikt na mnie nie czekał. 


Poszłam, więc pocieszyć się ptakami nad Żurawi Staw. Nie chciało mi się chować w czatowni, przysiadłam na trawie koło bobrzej tamy i obserwowałam pierwiosnka, który właśnie wziął kąpiel. 




Nagle z prawej strony coś miauknęło. Obróciłam powoli głowę, po drugiej stronie tamy stały trzy sarny. Trzask gałęzi mógł świadczyć, że był i kozioł, tylko zobaczywszy mnie uciekł. Zaczęłam wolniutko pstrykać. Nie mieściły się w kadrze, Mój Boże, 300 mm to było zbyt wiele. Jeden ruch ręką i mama koza przesadziła zwalone drzewo. Zamarłam i dalej pstrykałam bezwiednie. Matka wskoczyła w las i zdenerwowana wrzasnęła
- Uciekajcie natychmiast, tam siedzi człowiek

Jeden maluch skoczył, a drugi, maruda, ze dwie sekundy się zastanawiał i też poszedł za matką. Idąc do domu zastanawiałam sie jak mogłam ich nie usłyszeć i, że to wszystko trwało jakieś 5 minut i, że mogłam bardziej się postarać, zmniejszyć ogniskową i takie tam. Kiedy wróciłam okazało się , że wszystko trwało dokładnie 18 sekund. Moje, nie do końca zmarnowane 18 sekund szczęścia.








czwartek, 17 września 2015

Cofnąć czas

Każde moje wrześniowe wyjście do lasu, chociaż o tym nie mówię, nie piszę i udaję, że nie myślę, ma jeden cel, spotkać jelenie. Niestety tak się jakoś układa, że poza dwiema nocami zaraz na początku września, kiedy ryczały w pobliżu domu, nawet ich nie słyszę. Za to sikory czarnogłówki upatrzyły mnie sobie i gdzie się nie ruszę tam są i one 


i od razu zaczyna się
- I co spotkałaś jelenie, nie, ooo to szkoda a jeszcze dwie godziny temu tędy szły.
Albo
- Usiądź i cierpliwie poczekaj to przyjdą, widzisz przecież, że są świeże tropy, a może tymczasem nam zrobisz parę fotek
I prezentują się, trochę niecierpliwe, bo różne ptasie sprawki czekają. 





Dzisiejszy niezwykły wschód słońca omamił mnie tak, że nie wiedziałam gdzie iść. 


W końcu podjęłam decyzję, że nad Żurawi Staw, nie na jelenie, ale może czapla, może dziki. Były… sikory czarnogłówki i dobrze, ponoć w tym sezonie odcienie szarości są w modzie, a poza tym im dłużej im się przyglądam tym wydają mi się piękniejsze.








Już myślałam, że na sikorach się skończy, kiedy w świerczynie dostrzegłam młodego chyba trochę wystraszonego rudzika, 


a kiedy postanowiłam wracać okazało się, że właśnie przeszkodziłam sójce zbierającej żołędzie na zimę. 


Taki piękny dzień, żal było wracać, więc jeszcze krótki spacer leśną drogą i wtedy usłyszałam delikatny ruch w gęstwie obok. Tak cicho mogły iść tylko jelenie. Przeszła jedna łania, drugiej udało mi się zrobić zdjęcie


 i wtedy pojawił się byk. I to prawie koniec wspaniałej historii, bo zamiast łapać ostrość na korpusie zaczęłam się gapić na poroże. Z odległości 7 może 8 metrów, gdzie gałęzie były podobnej grubości AF zaczął piłować, a one odeszły. Poszłam jeszcze kawałek za nimi, ale wiaterek je ostrzegł i tym razem uciekły. Weszłam w gęstwę, żeby, choć na ślady popatrzeć, a tam na brzegu bagniska jak wysiane rosły borowiki. 



Każdy by chciał znaleźć w jednym miejscu tyle tych królewskich grzybów, a ja zbierałam je przez łzy i myślałam, że mogłabym wszystkie oddać byleby tylko dało się cofnąć czas i bym mogła, tak jak chciałam na początku zmienić ustawienia na manual.

wtorek, 15 września 2015

Trochę żal

Tegoroczne młode szpaki ostatni raz widziałam 1 czerwca. Potem przepadły gdzieś, jak co roku zresztą. Ornitolodzy piszą, że jak opuszczą gniazda to zbierają się w duże grupy i szukają jedzenia na łąkach, polach uważając by nie wpaść w łapy drapieżników. W tym też czasie ich ubarwienie z jednolicie brązowego zaczyna się robić ślicznie kropkowane. Przez te wszystkie lata było tak, że jak już wyleciały z gniazd to następne spotkanie było dopiero kolejnej wiosny. Raz tylko zdarzyło się, że widziałam w listopadzie wielkie szpacze stado buszujące w kotlinie za wsią. A w tym roku niespodzianka. Zeszłej środy wracając ze spaceru, przy końskim pastwisku zauważyłam dziwne  zgromadzenie. 


Spotkały się dwa ptasie stada, a właściwie trzy. Na linii i kołkach siedziały młode nakrapiane szpaki, 


na tej samej linii tuż przy słupie zgromadziły się jaskółki, 


a za nimi znowu szpaki. 


Wyglądało to na rodzaj spokojnej narady, jakby szpaki coś zaproponowały jaskółkom a te zebrały się w gromadkę i zastanawiały, co zrobić. Sytuację obserwowało z boku stadko mazurków ukryte w jałowcu i bzie. Kiedy szpaki najprawdopodobniej zawiedzione decyzją jaskółek zerwały się i przeleciały na brzozę, 


wróble wyleciały z ukrycia, część usiadła na płocie a część podleciała do jaskółek i zaczęła pytać
- I co lecicie z nimi?
- Eee, nie jeszcze będzie ciepło, jedzenia jest dość i my raczej jeszcze trochę zostaniemy.
- No to fajnie.

Pewnie, że fajnie, jak przyleci krogulec, albo kobuz to w tłumie zawsze łatwiej się schować. Podobno dobrze jest usiąść przed podróżą, 



więc szpaki posiedziały chwilę na brzozie, a kiedy nadleciało stado kruków, zniknęły. 


Kruki od kilku dni przylatywały na właśnie orane pole i penetrowały świeże bruzdy w poszukiwaniu rosówek. 


A wieczorem na tym samym polu, na ostatnim niezaoranym kawałku rżyska jadła kolację moja żurawia rodzinka. 


Następnego ranka już nie obudził mnie ich krzyk, dopiero koło południa rozległ się klangor trzech dużych stad lecących gdzieś na zachód. 


Niby nie wszystkie odlecą, niby te które odlecą wrócą wiosną, a trochę żal.