poniedziałek, 29 czerwca 2015

Udało się

Wylęganie i wykluwanie to dwa różne etapy w życiu nowych ptaków. Wylęganie to faza życia w jaju, a wykluwanie zaczyna się, gdy pisklaki rozdziobują skorupkę i wydostają się na zewnątrz. Gdybym o tym wcześniej pomyślała, nie martwiłabym się tak bardzo o moje muchołówki. Jakieś dziesięć dni temu przypuszczałam, że pan muchołówka zginął lub porzucił rodzinę, bo ona sama osobiście wybrała się na łowy zostawiwszy gniazdo bez opieki. 


Przeprowadziłam szybciutko wyrywkową kontrolę, były tylko trzy jaja, jednego się pozbyła. Czerwiec w tym roku był wyjątkowo zimny a temperatura 5 st. w nocy nie należała do rzadkości, więc mimo solidnego wysiadywania mogło się jajo przeziębić. 


Głodna mama złowiła motyla zjadła go i z niepokojem rozglądała się za małżonkiem, 





po czym wróciła do gniazda. 


Po trzech dniach znowu ją zobaczyłam na sośnie. Piórka na piersi miała mocno przerzedzone, a jak wiadomo te chronią ja przed utrata ciepłą, więc jeśli się ich pozbyła to znaczy, że w gnieździe były już wyklute młode i gołą piersią zapewniała im znacznie więcej ciepła. 






Każde takie opuszczenie gniazda powodowało wzmożone zainteresowanie okolicznych ptaszorów. Spryciula dzięcioł pojawił się nagle przy mniejszej stercie drewna i nie zważając, że stoję tuż obok, niby to szukając czegoś między szczapami łypał okiem w kierunku gniazda, w końcu jednak odleciał. 





Miałam kilka bardzo wypełnionych dni i do muchołówek zajrzałam dopiero w zeszły czwartek. Pokazał się pan mąż i starał się zwrócić na siebie uwagę, a to oznaczało, że w gniazdeczku są już jakieś konkrety. 



Jego nerwowy głos spowodował, że natychmiast zjawił się ciekawski pierwiosnek, by z bliska zobaczyć co się dzieje. 


Ona siedziała twardo. 


W piątek rano wpadła na chwilę na sosnę by rozprostować kości i powiedzieć mężowi, że dzieci czują się dobrze. 



Ja w tym czasie zajrzałam na moment do gniazda i zobaczyłam trzy przytulone do siebie cudowne myszate kulki. Więc nareszcie są, udało się.  Zdenerwowana mama, kiedy tylko się odsunęłam natychmiast wróciła do gniazda, siadła i spojrzawszy na mnie z wyrzutem zapytała
- Czy ja podglądałam twoje dzieci jak je urodziłaś?
- Przepraszam maleńka, ale tak się bałam czy wszystko jest w porządku.
Spytałam jeszcze, czy mogę zrobić zdjęcia maluchów
- Wpadnij jak będzie trochę cieplej



Trochę cieplej zrobiło się w sobotni, lekko deszczowy ranek i gdy oni oboje omawiali sprawy rodzinne na sośnie udało mi się. 



Czyż nie są śliczne? Teraz dam im trochę czasu, a jak młode zaczną jeść bardziej łapczywie to postaram się zrobić zdjęcia z daleka, tak by ich nie stresować. Serdecznie gratuluję moje miłe muchołówki i życzę, żeby wam dzieci zdrowo rosły.

czwartek, 25 czerwca 2015

Ja to mam szczęście

Dzisiaj postanowiłam zwalczyć w sobie porannego lenia i przyszło mi to łatwiej niż myślałam. O 3.30 wyszłam z domu i poszłam gdzie mnie oczy poniosły, … czyli nad Żurawi Staw. Już na początku zrobiło się obiecująco. W dolinach ścieliły się gęste mgły, a na skraju łąki siedział zając i czekał na wschód słońca. 


Nad stawem zrobiło się jeszcze bardziej obiecująco, bo przy wysepce stała czapla biała. Żeby nie ta mgła to, kto wie, może tym razem udałoby się zrobić dobre zdjęcia. No tak właśnie, tym razem, bo już kiedyś ją tam spotkałam i nie wiem jak, ale wszystkie foty były nie ostre. Kiedyś mi się uda. 





Koło 4.00 czapla coś zobaczyła, usłyszała i przeniosła się w rejon bardziej gęstej mgły. Na stawie został tylko perkozek. 


Gdyby nie mgły buszujące nad stawem i ptactwo śpiewające w lesie można by powiedzieć, że wokół zapanowała cisza. 



Nagle gdzieś z lasu dał się słyszeć krzyk żurawi, a po chwili para przeleciała mi nad głowa i wylądowała gdzieś we mgle po drugiej stronie stawu. 


Perkozek podjadał różne wynurkowane smakołyki i od czasu do czasu otrząsał się jak pies po bieganiu w mokrej trawie. 


Czas lekko się dłużył, zaczęłam się rozglądać,  gdy usłyszałam dziwne, żałosne popiskiwanie. Słychać je było coraz bliżej i w dodatku to coś dość szybko szło brzegiem w moim kierunku. Gdybym wiedziała, że spełni się to, co kiedyś mówił mi Andrzej Waszczuk, że one będą chodzić dokoła stawu brzegiem, nigdy, przenigdy nie założyłabym 400mm. Metr ode mnie pojawił się młody żuraw. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, on lekko wystraszony, a ja, co ja mogłam? Z gardła wyrywało się oszalałe aaaaaa, ale rozum mówił siedź cicho i módl się żeby się nie bał i żeby się troszkę odsunął. Maluch odwrócił się, zszedł do wody i szedł dalej w kierunku gniazda, jednak ciągle zbyt blisko. Po kilku sekundach zniknął za młodym dębem.



Popiskiwał żałośnie i chyba nareszcie usłyszeli go rodzice, bo odezwali się także niedaleko gniazda. Co ich wystraszyło, że zdecydowali się zostawić dziecko gdzieś w lesie i odlecieć, może to taka nauka chodzenia na azymut, nauka samodzielności? To są tajemnice żurawiego życia, widocznie skuteczne skoro żurawi jest coraz więcej. Perkozek ciągle nurkował, coś wyławiał, potem dawał dwa szybkie płaskie i długie nury i wynurzał się przy gnieździe by obdarować małżonkę. 



Między gałązkami złamanej sosny pojawiła się chyba kapturka. 


Mgły leniwie zmieniały się w kropelki rosy i osiadały na sitowiu, na listkach drzew i trawach by wreszcie zniknąć na dobre. 




Kiedy wracałam siedzący na czubku świerka świergotek wyświergotał

-Ty to masz szczęście.