Zawsze myślałam, że jestem cholerykiem, coś mnie wścieknie,
wyzłoszczę się i po chwili wszystko wraca do normy. Gdyby tak było ten post
powinien był powstać 18 maja. Jednak to, co się wydarzyło na Żurawim Stawie na
długo zaległo mi ciężkim kamieniem na sercu. Jakieś trzy tygodnie temu idąc nad
staw spotkałam dwóch młodych ludzi na rowerach. To nie jest dobra rowerowa
trasa, więc zdziwiła mnie ich obecność. Dwa dni później zauważyłam, że woda w
stawie nieco opadła.
Po kolejnych dwóch dniach to już było około 40 cm. Ptaki jednak trzymały sie dzielnie.
Koszmarna
prawda wyszła na jaw po tygodniu. Kiedy doszłam do ścieżki prowadzącej nad staw
zauważyłam ślady kół. Rośliny, które za każdym razem tak skrzętnie omijałam
były zgniecione, zniszczone, w większości martwe. Nie chciałam wierzyć w to, co
widziałam, a jednak, kiedy dotarłam do celu okazało się, że bobrza tama w swej
głównej części była rozebrana, poziom wody obniżony o więcej niż pół metra, a
na zachodnim brzegu zobaczyłam ślady kładów, które wjechały do stawu,
przejechały łukiem może 30 metrów niszcząc gniazdo perkozka i wyjechały na
brzeg. Kładowcy oczyścili maszyny z roślin i szlamu, zjedli batonik, wypili napój energetyzujący, bo
przecież strasznie się zmęczyli, zostawili papier i puszki na brzegu i ruszyli
w dalsza drogę po lesie. Czyżby młodzi ludzie, których spotkałam tydzień
wcześniej robili przygotowania do kładowego wypadu na staw. Zepsuli
bobrzą tamę, by obniżyć poziom wody, a tym samym umożliwić sobie wjechanie do
stawu by potaplać się w błocie.
Przed oczami stanęło mi to, co mogło się tu
wydarzyć. Kłady zakleszczone w przybrzeżnym mule ryczały nie mogąc jechać
dalej, oszalałe ze strachu ptaki porzucały gniazda, porzucały pisklęta i
uciekały, by ratować życie. Wreszcie nad stawem gdzie zwykle było słychać dziesiątki
ptasich głosów zapadła martwa cisza. To, co się ostało trwało w rozpaczliwym
milczeniu i zadumie nad ludzką głupotą, egoizmem i okrucieństwem. Potem
nadeszła noc i kolejne trzy doby a ptaki nie wracały. Pisklaki i zarodki
rozwijające się w opuszczonych jajach, pozbawione życiodajnego ciepła umarły.
Są w stanie przetrwać kilka godzin w słońcu, ale nie cztery dni, a zwłaszcza
zimne jeszcze noce. Trzy miesiące rozwijającego się życia poszło w niwecz w
ciągu kilku minut. Dziś nad stawem już nie unosi się zapach gnijących roślin. Bobry
prędzej czy później naprawią tamę, staw napełni się ponownie wodą, ale ptaki,
które wyprowadzają tylko jeden lęg nic już nie zrobią, nic nie wróci życia ich
potomstwu, ten rok jest dla nich stracony. Żurawia para na szczęście tydzień
wcześniej wyprowadziła młode i po kilku dniach znowu zaczęła wracać na noc do
gniazda. Na krótko tylko zamilkły żaby.
Wciąż słychać i widać gniazdujące na
drzewach brodźce, wróciły dwa gągoły,
ale tylko jedna kaczka wodzi trójkę młodych.
Pojawiła
się też para perkozków.
Życie powoli wraca na Żurawi Staw. Na jak długo?