wtorek, 28 października 2014

Rosa

Jeszcze przed wschodem słońca widać było, że to będzie piękny dzień. Piękny, ale trochę krótki i pewnie, dlatego wszyscy od rana się śpieszyli. Słońce zamiast wylegiwać się w mięciutkich mgłach zerwało się i ruszyło pędem w górę. Ptaki zamiast siedzieć spokojnie na gałązkach latały to tu to tam zbierając otumanione porannym przymrozkiem muchy. Wiedziały, że godzinę później trzeba będzie się zdrowo napracować by złapać coś do jedzenia. Idąc na łąkę spotkałam i sikory i raniuszki i stado czyżyków. Do zdjęcia jednak przystanął tylko kowalik, 


ale i ten usłyszawszy pierwsze pstrykniecie zawołał
- Nie mam czasu, lecę!
I tyle go widziałam. Poszłam, więc na zwykły spacer brzegiem marnego strumyka, który czasami bywa rwącą rzeczką Marunką.
A słońce? Słońce rozpuściwszy szron, stroiło krople rosy blaskiem pereł i diamentów. 
A trawa? Trawa „… myśląc, że czary do niebios ją niosą, rozczulona płakała perłami i rosą…”
Uwielbiam Leśmiana!



















środa, 22 października 2014

Na grzyby


Pamiętam taką jesień, gdy kumpela Ela jadąc w odwiedziny do rodziców powiedziała, że wybiera się na grzyby do Puszczy Boreckiej. Pomyślałam, że tyle grzybów ile Ela w tej puszczy znajdzie to ja przez całe życie nie uzbieram, ale, że znajdowanie grzybów uwielbiam, namawiałam męża żebyśmy pojechali do lasu, chociaż na spacer i pojechaliśmy w młodniki szynowskie. Koźlarze rosły jak szalone, jak poziomki, jak wysiane, pełno ich było wszędzie. Nazbieraliśmy dwa kosze, wróciliśmy do domu po następne i te także napełniliśmy. Jeśli u nas w młodnikach taki urodzaj to, co się dzieje w Puszczy Boreckiej. Dzwonię, opowiadam Eli ile nazbieraliśmy i mówię, że pewnie nie mam się czym chwalić a ona na to, że w puszczy sucho i grzyba nawet na lekarstwo. I wtedy polubiłam tutejsze lasy. To nie są piękne bory sosnowe jak na przykład w okolicach Stawigudy. Tu rosną lasy mieszane, z gęstym podszytem a grzybów trzeba się naszukać albo znać miejsca. 


Od lat szukam tych miejsc i ciągle znajduję jakieś nowe. Najłatwiej jest o kanie, te wędrują po okolicy i pojawiają się a to na łące pod domem, a to na kompostowych pryzmach 


lub na końskim pastwisku. Na Dużej Łące czasami znajduję rydze, Na łące przy wsi rosną pieczarki,  pod lasem można nazbierać maślaków, przy brzozach mają swoje miejsce koźlarze.  Gdy jest grzybny rok w głębi lasu, w chaszczach można znaleźć kurki, podgrzybki, 


borowiki, koźlarze i oczywiście opieńki. 


Ciągle jeszcze nie wiem czy gdzieś w okolicy rosną kołpaki i zielonki. W tym roku zanosiło się, że grzybów nie będzie wcale, bo żeby były potrzebny jest solidny deszcz. Nie wiem, z czego na początku lipca na końskim pastwisku urosły kanie. 


Ponownie pojawiły się pod koniec sierpnia. Gdyby nie to, że mam zapas z zeszłego roku i, że na górce przy brzozach znalazłam kilka kozaków to z wigilijną tradycją byłoby w tym roku krucho. Wszystko zmieniło się w minioną sobotę kiedy mąż zawołał
- Chodź szybko, przez naszą łakę leci jeleń.




Nie wiem jak w kilka sekund udało mi się go złapać  ale udało. W niedzielę wyszłam do lasu, tak tylko się powłóczyć, napatrzeć na tę piękną jesień, a może jakiś … jeleń, może sarna. 


Gapiłam się na liście, na trawki,




aż wreszcie spojrzałam pod nogi i… niemal rozdeptałam trzy  koźlarze. Tu trzy i tu dwa i tam i jeszcze tam. Nie byłam przygotowana, więc telefon do męża żeby przyszedł z koszem. W domu okazało się, że znalazłam 58 młodych zdrowych grzybów. W poniedziałek nie poszłam, bo pod domem w rokitnikach szalały mysikróliki (tak szalały, że zdjęcia beznadziejne),

ale we wtorek już nie wytrzymałam. Najpierw podglądałam sarny na łące 


a potem do lasu i znowu uzbierałam mały koszyczek a dzisiaj poszłam jeszcze raz na opieńki, które masowo wyległy i pewnie bym je zbierała gdyby nie to, że znowu urosły kozaki. 








Trudno, niech sobie opieńki spełniają swoja rolę w lesie, ja grzybów mam chwilowo dosyć chyba, że może po jutrze, do dużego lasu na borowiki takie jak ten dzisiejszy, ukoronowanie trzydniowego grzybobrania.


niedziela, 12 października 2014

Białe ptasie duszki.

To był listopad 2012 roku. Obdarowana przez Andrzeja Waszczuka 400 milimetrowym obiektywem obchodziłam dzień w dzień Maruńskie Łąki nawet, jeśli było pochmurno i deszczowo. A tak było w ten dzień, kiedy je spotkałam. Szłam sobie nad rowem, ględząc przez telefon, bo od godziny nic się nie nawinęło przed oczy, gdy zobaczyłam lecące od strony lasu spore stado jakichś dziwnych małych ptaszków. Przelatując z krzewu na krzew zbliżały się coraz bardziej a ja zamiast natychmiast zakończyć rozmowę, wyłączyć telefon albo go po prostu rzucić w trawę zaczęłam przepraszać, że już musze kończyć, muszę się rozłączyć, bo właśnie nadlatuje …, i tym podobne bzdury. Przy 400 milimetrach muszę stać minimum 3,5 metra od delikwenta, czego wówczas nie byłam świadoma. Stałam tuż pod leszczyna, na której właśnie usiadły, malutkie białe z bardzo długimi ogonkami, raniuszki.  Zaczęłam rozpaczliwie szukać ostrości a one siedziały mi przed nosem i zjadały jakieś leszczynowe szkodniki. To mogły być moje pierwsze piękne zdjęcia zrobione z bliska. Z tamtego spotkania nie ma żadnych, zostały tylko wspomnienia. Po kilku dniach znowu je spotkałam, ale już nie tak duże stado i siedziały bardzo wysoko na brzozie. 




Widziałam je też zeszłego  roku, o czym pisałam w poście „Wiosna 2013”, a tej wiosny często je słyszałam koło naszej starej piwnicy. Spore stadko spotkałam w tym tygodniu, wracając z wyjątkowo pięknego spotkania z sarnami, ale wtedy nie w głowie mi były raniuszki. Kolejny spacer na Maruńskie Łąki odbył się w piątek. Tuż po piątej księżyc świecił odziany w „lisią czapę” a to oznacza deszcz.


Ale gdy przed siódmą okazało się, że z deszczu nici i księżyc „lisią czapę zdjął”, 


spakowałam się i poszłam na kuszące mgłami łąki




i do bobrzego bagna


 i znowu na łąki. 


Syciłam oczy jesienią, 


gdy wtem już w powrotnej drodze usłyszałam miękkie, ale dość głośne dzwonienie, to stado raniuszków właśnie przelatywało mi nad głową. Zdążyłam uchwycić tylko cztery, ale dobre i to. 


Na drodze między łąkami Marii zaczepiła mnie sikora bogatka wyraźnie domagając się zdjęcia, niestety siadała zbyt blisko. 



A po powrocie do domu okazało się, że stadko raniuszków, które widziałam na łące, buszuje w moich dębczakach. 










Raniuszki żywią się owadami, ich jajami i larwami, wydłubując je spod kory, zbierając z gałęzi i listków. Zjadają także miękkie nasiona i owoce, jednym z ich ulubionych krzewów jest trzmielina, która tego roku wyjątkowo obrodziła. 


Miejmy nadzieję, że zima nie będzie zbyt mroźna. By raniuszki nie głodowały powieśmy trochę słoniny i wysypmy siemię lniane, mak, konopie czy rzepak w karmnikach a te śliczne białe ptasie duszki odwdzięczą nam się wiosną zjadając komary, meszki i inne dokuczliwe, małe stwory.